Forum Wrocławska Sekcja Kendo, Iaido i Jodo Strona Główna Wrocławska Sekcja Kendo, Iaido i Jodo
http://www.kendo.wroclaw.pl
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy    GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Trylogia Ognistego Maga.cz1. - Niezwyciężony Legion - Prolog

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Wrocławska Sekcja Kendo, Iaido i Jodo Strona Główna -> O wszystkim
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Greek




Dołączył: 10 Sty 2008
Posty: 185
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Wrocław

PostWysłany: Nie 17:29, 16 Mar 2008    Temat postu: Trylogia Ognistego Maga.cz1. - Niezwyciężony Legion - Prolog

F.T.Humienny


Trylogia Ognistego Maga:


Niezwyciężony Legion


Prologos



Po suchej kamiennej nawierzchni drogi do Powietrznej Ostrogi sunął zakapturzony jeździec na swym brązowo czarnym rumaku. Tętent kopyt odbijał się głuchym echem po pustyni. W tym nieprzyjaznym środowisku niewiele drzew i innej roślinności miało zaszczyt górować nad płaskim terenem. Trudno było znaleźć jakikolwiek cień dający chłodek, którego tak brakowało w tym regionie. Jednak teraz, gdy zbliżał się wieczór, zaczął dmuchać północny wiatr, a słońce nie grzało już tak bardzo. Jeździec jechał już cztery dni najszybciej jak mógł, z najkrótszymi możliwymi postojami. Koń, tak jak i zresztą jego pan nie przyzwyczajony do tak długich podróży zmęczył się już bardzo i jeździec wiedział, że nie długo będzie zmuszony zatrzymać się w jakiejś przydrożnej tawernie. Nie bardzo podobał się mu ten pomysł, szczególnie zważając na jego misję nie cierpiącej zwłoki. W końcu na horyzoncie dostrzegł małe światełko. Dokładnie na drodze, którą się poruszał. Gdy zbliżył się na tyle, żeby móc rozróżniać kształty, stwierdził, że to jakiś niewielki domek. Być może jakaś tawerna, bo do miasta był jeszcze całkiem spory kawałek, jak wynikało z pośpiesznych obliczeń jeźdźca. Gdy już dojechał na podwórko, zapadła całkowita ciemność. Jedynym źródłem światła była skromna latarnia przy szyldzie karczmy i światło dochodzące zza okien zasłoniętych brudnymi firankami. Nie mając żadnego innego wyjścia, zostawił konia przywiązanego na podwórku pod nie wielkim daszkiem i skierował się do środka budynku. Najpierw zapukał. Gdy nie rozległ się żaden chropowaty, nieprzyjemny głos wątpliwie zapraszający do wejścia otworzył drzwi i jego oczom ukazało się puste wnętrze przydrożnej karczmy. Prawie puste. Przy ladzie siedział jakiś krasnolud o rudej brodzie i z potężnymi ramionami. Siedział tyłem, na przeciw od drzwi wejściowych. Lanivald przekroczył próg przybytku i zamknął za sobą drzwi. Zdjął płaszcz i zatknął go na wieszaku stojącego na lewo od wejścia. Z pod płaszcza wysunęła się szczupła sylwetka człowieka, który odziany był w raczej niezwyczajne ubranie jak na ten region. Nosił czerwoną szatę z niezliczonymi wzorkami koloru pomarańczowo srebrnego, owiniętą w połowie jaskrawym czerwono złotym pasem.
-Dobry wieczór – powiedział cicho w języku wspólnym przybysz, lecz nikt mu nie odpowiedział. Jedynie siedzący parę metrów od niego krasnolud odchrząknął głośno i splunął na podłogę, po czym zanurzył się w swoim kuflu z piwem. Mimo dosyć spokojnej atmosfery, bo nie było nikogo, kto by mógł się upić i wszczynać bójki za byle co, Lanivald był zaniepokojony swym towarzystwem. Starał się odgonić tą myśl i ruszył w stronę lady, jednak na drugi, bardziej oddalony kraniec od krasnoluda.
-Eeeej! Facet! – Wydarł się nagle krasnolud o mało nie przyprawiając tym Lanivalda o zawał serca. Człowiek stanął w połowie kroku, spocił się na całym ciele. Postanowił przemilczeć tę chwilę napięcia i stał tak przez dłuższy czas dopóki nie przyszedł gruby gburowaty jegomość, prawdopodobnie właściciel tej karczmy. Pierwsze, co zobaczył wchodzący do pomieszczenia zza drzwi znajdujących się za ladą, człowiek to dziwacznie ubrany Lanivald stojący w rozkroku na środku pomieszczenia za niczego nieświadomym krasnoludem. Lanivald zerknął nań z ukosa.
-Na dziurawe beczki z południowym winem! Co to za idiota? – Krzyknął pokazując palcem w stronę człowieka w dziwacznej pozycji. Krasnolud pomyślał, że chodzi o niego i obrażony chwycił za swój obosieczny topór i wstał tak szybko, że odrzucił stołek parę metrów w tył. Nim oberżysta zdążył mruknąć jakiekolwiek słowo, jego głowa turlała się ścięta na podłodze, a z jego przepołowionej krtani zaczął dochodzić gardłowy bulgot wypływającej krwi. Ciężkie ciało upadło najpierw na kolana, a później na brzuch. Jucha rozlewała się strumieniem po posadzce z kamienia. Gdy krasnolud oblizał krew ze swego topora i splunął nią na ziemię. Obrócił się powoli zdecydowany chwycić swój nierozłączny kufel i nalać samemu doń piwa. Zdziwił się chyba bardziej niż martwy już w tej chwili człowiek, gdy ujrzał stojącego na środku pokoju chudego mężczyznę, który najwidoczniej nie miał pojęcia, co ze sobą zrobić. Niewzruszony tym krasnolud po chwili, jaką spędził na przyglądaniu się śmiesznie ubranemu człowieczkowi wzruszył jedynie ramionami, zerknął na trupa i pokręcił głową. Położył głośno topór na ladzie, że aż Lanivald podskoczył. Nalał sobie piwa do ulubionego kufla i usiadł na krześle obok swego poprzedniego miejsca. Lanivald podrapał się po nosie, który swędził go już od paru spoconych chwil i nawet odważył się poruszyć. Najciszej jak to tylko możliwe ruszył w stronę wyjścia. Stwierdził, że nie będzie ryzykował życia i zostawił płaszcz. Chwycił za klamkę, gdy nagle coś uderzyło go mocno w twarz. Był pewny, że widział przez chwilę swoją zmarłą matkę, lecz po chwili zemdlał. Nie poczuł, że upadł na podłogę.

***

Kodres pociągnął łyk piwa z kufla. Usłyszał szmer za swoimi plecami i domyślił się, że to ten dziwny człowiek się skrada. Prawdopodobnie do wyjścia, bo robił to zbyt głośno, gdyby chciał wbić sztylet pomiędzy żebra krasnoluda. Nagle ni stąd ni zowąd rozległ się huk i głuche uderzenie. Jakąś chwilę później Kodres usłyszał dźwięk upadającego na ziemię ciała. Obejrzał się powoli, zdziwiony z uniesionymi rudymi brwiami. Pomyślał, że ten żałosny człowiek zrobił sobie coś poprzez nie finezyjne ruchy spowodowane strachem. Opuścił brwi, gdy zobaczył strażnika wchodzącego do lokalu a za nim drugiego. Prawdopodobnie jeden z nich „otworzył” drzwi kopniakiem, czy jakoś podobnie na niczego niespodziewającego się Lanivalda. Krasnolud nie miał pojęcia skąd oni wiedzieli o tym, że zabił właściciela karczmy i w jaki do cholery sposób dotarli tu aż tak szybko? Przecież najbliższe miasto było raczej dosyć daleko. Kodres odwrócił się do nich plecami z powrotem do kufelka i pociągnął zdrowy łyk piwa tak, że osuszył całe naczynie, chociaż było jeszcze przed chwilą napełnione do połowy. Schował kufel do dużej kieszeni, gdyż był to jego kufel i zawsze z niego pił. Nagle chwycił za topór. Wstał i odwrócił się do nowo przybyłych.
W rzeczywistości ci ludzie nie mieli pojęcia, co się tutaj właściwie wydarzyło. Byli po prostu zmęczonymi strażnikami wracającymi z najbliższego lasu, dokąd zrobili sobie wycieczkę. Cały rynsztunek strażniczy zabrali tylko po to, żeby chwalić się przed spotkanymi ludźmi, jakie to oni mają zajęcie. Teraz zajęci byli ocucaniem Lanivalda, lecz gdy krasnolud wstał z toporem w ręce i gapił się na nich przez dwie chwile, jeden z nich zauważył kałużę krwi i odciętą głowę. Pokazał to drugiemu, a ten natychmiast upuścił Lanivalda z powrotem na ziemię i sięgnął po miecz. Ten drugi, co to zauważył także postąpił tak samo. Kodres parsknął i uśmiechnął się chytrze.
-No, co je chłopaki? Widzem, że chce ta się zabawić, nie? Hm... zresztą i tak zaczynało być nudno... – Ledwie, gdy to powiedział rzucił się do ataku z rykiem. Strażnik, którego zaatakował zasłonił się tarczą, lecz gdy krasnolud zamachnął się swym toporem, jego tarcza rozleciała się w drzazgi, a sam wyleciał przez zamknięte drzwi na zewnątrz. Drugi strażnik, który był bardziej głupi niż przerażony zaatakował rozwścieczonego krasnoluda machnięciem miecza. Było to bardzo głupie z jego strony, gdyż nie powinien atakować krasnoluda! Tym bardziej rozwścieczonego. Lepszym rozwiązaniem byłaby ucieczka jak najdalej od krasnoludzkiego wojownika. Kodres przyjął uderzenie z uśmiechem na ustach i kopniakiem pozbawił człowieka oddechu, który jeszcze przewrócił się potykając się o nieprzytomnego Lanivalda. Człowiek znajdujący się na piaszczysto kamienistej drodze wstał bez problemu, lecz gdy zobaczył roztrzaskane drzwi od razu zaczął go boleć cały kręgosłup, który ucierpiał najbardziej przy spotkaniu z solidnymi drzwiami przybytku. Rozejrzał się za swoją bronią i zlokalizował ją parę metrów od siebie, bliżej karczmy. Zauważył też zniszczoną tarczę i zdumiał się jak krasnolud jest silny, że zdolny jest do takich zniszczeń jednym zamachem ramienia. Kodres zobaczył człowieka nie pewnie idącego do swojej broni i jakby od nie chcenia odrzucił swój topór, który wylądował na piersi leżącego, nieszczęsnego strażnika. Topór przebił się przez warstwę mięśni i kości jak przez masło i wbił się w jego serce. Po krótkiej chwili człowiek już nie żył. Kodres jakby tego w ogóle nie zauważył chwycił długi, zaostrzony na końcu kawałek zniszczonych drzwi, który wyglądał jak gigantyczna drzazga i zaszarżował na strażnika czającego się na zewnątrz. Zanim ten spostrzegł się o niebezpieczeństwie, prowizoryczna włócznia krasnoluda bez trudu przeszyła go na wylot.

***

Lanivald obudził się z silnym bólem w okolicy nosa. Gdy pomacał go palcami stwierdził, że woli tego jednak nie robić ponownie. Złamał nos. A raczej złamano mu go.
- Cholera, mój nos. To już drugi raz! – Krzyknął człowiek nie będąc przez chwilę świadom tego gdzie się znajduje. Kodres siedział z powrotem na swoim miejscu i popijał piwo. Gdy usłyszał człowieka obrócił się tak jak ostatnio z podniesionymi brwiami.
- Czego? – Zapytał w taki sposób, jak by nigdy wcześniej nie widział tego człowieka i nic się tutaj przed chwilą nie stało. – Przecież wyjątkowo nic nie robił żem z tobom i twoim nosem. – Lanivald był zbyt mocno skoncentrowany na nosie, który czuł, że mu cały pulsuje, by zwrócić uwagę na bezsensowną odpowiedź krasnoluda. W końcu zdecydował się wstać, lecz wciąż przygniatało go ciało strażnika. Zebrało mu się na wymioty, gdy zobaczył, iż jest cały we krwi. Ludzkiej krwi. To go przerażało. Zaczął się nerwowo szarpać i czołgać. Byleby się wydostać spod trupa, który nie dosyć, że był ciężki sam w sobie, to na dodatek miał wbity ogromny topór w pierś, który zdecydowanie podwajał ciężar. Lanivald był cały we krwi i choć nie była to jego krew był zaniepokojony, co się z nim teraz stanie. Kodres stęknął i wstał z udawanym trudem. Gdy podszedł do mężczyzny oparł dłonie na biodrach i pokręcił głową.
- No, pomogę ci. – Rzucił krasnolud nagle – nie, żebyś mnie obchodził... po prostu nie chcem, żeby się toporek zardzewiał ode krwi – dodał schylając się po rękojeść oręża. Gdy szarpnął za pierwszym razem topór ani drgnął. Tylko martwy człowiek trochę podskoczył od szarpnięcia. Kodres schwycił topór oburącz i z całych sił pociągnął do góry. Trup oderwany od podłogi, a raczej od nieszczęsnego Lanivalda, przemierzył łukiem całe pomieszczenie i zatrzymał się dopiero na przeciwległej ścianie przy okazji przebarwiając wszystko na około na czerwony kolor. Kodres nic sobie z tego nie zrobił i zadowolony wytarł ostrze topora o kawałek szmaty (ubrania) innego martwego człowieka. Lanivald zaś patrzył z podziwem na krasnoluda. Zdumiony był jego ogromną siłą. Poczuł do Kodresa zarówno szacunek jak i strach. Po krótkim czasie targnął się z podłogi i zaczął się z obrzydzeniem otrzepywać z krwi. Kodres podszedł do lady i wypił to, co zostało w kufelku. Następnie napełnił sobie bukłak, kufel i szklankę piwem. Bukłak schował za pazuchę, zawartość kufelka wychylił dwoma ogromnymi łykami a szklaneczkę wcisnął Lanivaldowi do rąk.
- Pij – powiedział – trochę gówniane, ale da się żyć. – Lanivald niepewnie zbliżył szklankę do ust. Postanowił, że nie będzie się opierał krasnoludowi, bo to nie ma sensu no i może się źle skończyć. Powoli wypił wszystko do dna.
Nagle dobiegł ich głuchy huk dochodzący z zewnątrz gospody i głosy krzyczących ludzi, które były zbyt oddalone i niewyraźne, by można je było zrozumieć. Kodres zadowolony, że jest zadyma wyleciał natychmiast na zewnątrz kierując się hałasem, a Lanivald przestraszony pobiegł za nim sądząc, że najlepiej zrobi, jeśli będzie się trzymać krasnoluda, bo jemu, jako jedynemu nie zrobił niczego złego, a okazywał nawet, nie wiadomo, dlaczego, coś na pozór przyjaźni.
Gdy wybiegli razem na zewnątrz zobaczyli na prawo od drzwi, czyli stamtąd skąd przybył Lanivald, powóz, płonący w ogniu i ludzi biegnących w ich kierunku. Wołali o pomoc i ratunek. Lanivald dostrzegł za ich plecami w mroku jakieś małe sylwetki. Część z nich baraszkowała naokoło płonącego pojazdu a kilku rzuciło się w pogoń za uciekającymi ludźmi. Kodres zmrużył oczy i zaciskając dłonie na rękojeści swojego wiernego topora ruszył w stronę goniących ludzi istot z rykiem bojowym na ustach. Gdy ludzie dotarli do Lanivalda mijając wściekłego krasnoluda dużym łukiem zaczęli błagać go o pomoc, sądząc po ubiorze, że jest potężnym magiem z zachodu. Istotnie, był czarodziejem i pochodził z zachodnich terenów Faerunu, lecz ledwie zakończył piąty rok na uniwersytecie magii w pobliżu Waterdeep, gdy został wysłany przez swojego mistrza z ważną misją na wschód do Powietrznej Ostrogi. Musisz dostarczyć ten leczący eliksir Lordowi Khrulusowi, powiedział. Mówił też, że jest to bardzo ważne zadanie, i że Lanivald nie może go „spartolić”.
Gdy ludzie szarpali go za rękawy błagając o pomoc, Kodres już rozprawiał się ze złośliwymi stworkami. Pięć pierwszych, które goniły ludzi padło pod ciężkim toporem krasnoluda w nie dłużej niż dziesięć sekund. Następnie Kodres ruszył na tych, co podniecali jeszcze bardziej płonący wóz. Nie minęły dwie minuty, a wszyscy napastnicy zostali odparci przez jednego krasnoluda. Jednak jeden z nich zdołał się przemieścić niepostrzeżenie obok wojownika zaślepionego szałem bojowym i zbliżyć się do Lanivalda i kryjących się za jego plecami ludzi. Stwór ten był nieco większy od innych i lepiej był też wyekwipowany. Nosił lekko zabrudzoną ćwiekowaną skórzaną zbroję i w miarę zadbany krótki miecz, a nie jak pozostałe jakieś zardzewiałe resztki starych kling lub krzywe, prymitywne włócznie. Lanivald wiedział, że teraz jego kolej na zgrywanie bohatera, lecz nie wiedział jak się do tego zabrać. Bał się nie mniej niż ci ludzie proszący o pomoc a jeszcze szklanka piwa, którą dał mu przed chwilą krasnolud zaczynała działać i zaćmiewała mu trochę umysł. Przez to nie mógł się skoncentrować, co było jednoznaczne z tym, że nie może rzucać czarów. Gdy napastnik był już naprawdę blisko Lanivald intuicyjnie podniósł dygoczące ze strachu ręce przed siebie w jego stronę i... po chwili bandyta leżał osmolony sztywno na ziemi. Lanivald sam się zdziwił, że tak dobrze udało mu się zaklęcie Płonącej Strzały. Jeszcze nigdy nie widział, żeby miało ono taką moc, żeby nawet pobliskie krzaki i droga również były nieźle osmolone.
Mistrz byłby z niego dumny.
Niezmordowany Kodres przywołany dziwnym rozbłyskiem ognia wrócił pospiesznie do czarodzieja i pozostałych ludzi z zakrwawionym toporem w dłoniach gotowy użyć go ponownie. Gdy zobaczył usmażonego stwora na ziemi zerknął na Lanivalda poszukując wyjaśnienia. Gdy ten zdążył jedynie wzruszyć ramionami, ludzie zaczęli dziękować za uratowanie życia.
- Nie ma sprawy człowieczku. – Odparł Kodres zwracając się do najstarszego, który wyglądał na głowę rodziny.
- Jesteśmy kupcami. – Wyjaśnił człowiek. – Podróżujemy od miasta do miasta i handlujemy różnymi towarami. Właściwie, czym tylko się da. Właśnie kierowaliśmy się do Powietrznej Ostrogi, gdy zaatakowały nas te...
- Gobliny. – Dokończył za niego Kodres. – Śmierdzące, małe, zielone robaki kumplujące się z tymi jeszcze bardziej zaśmierdniałymi orkasami. – Jeden z kupców popatrzył na kończący się palić wóz.
- Wszystko przepadło. - Zaczął się żalić. – Nie mamy już, czym handlować, jesteśmy zgubieni! Czym ja teraz wykarmię rodzinę? – Gdy skarżył się na cały świat, inny człowiek, zapewne jego syn sądząc po podobnych, lecz młodszych rysach twarzy, położył mu rękę na ramieniu i zaczął go uspakajać.
- Jeszcze nie wszystko stracone ojcze. Zanim uciekliśmy z wozu udało mi się zabrać trochę złotych monet do sakiewki. Poza tym, wczoraj w tamtej wiosce sprzedałem mój stary łuk, który spodobał się pewnemu dziadkowi. Powiedział, że szuka prezentu dla wnuka i dał mi za niego dziesięć sztuk złota! – Pochwalił się młodzieniec.
- Masz ukryty talent do finansów chłopcze. – Pochwalił syna klepiąc go po plecach. - Lecz i tak nam to nie wystarczy na powrót do interesów, a nie umiem robić niczego innego... – Mężczyzna wyglądał tak, jakby miał się za chwilę rozpłakać, lecz ponownie przerwał mu młodzieniec.
- Może zwrócimy się o pomoc do naszych wybawicieli? – Podsunął pomysł chłopak patrząc na krasnoluda i Lanivalda, którzy przyglądali się scenie z boku. - Zostało nam trochę złota i moglibyśmy... ich wynająć! – Dokończył wychodząc przed swego ojca i pokazując palcem w stronę Kodresa. – Widziałem, jak parę z tych goblinów uciekło na północ stąd z naszymi dwoma końmi i workiem zrabowanych przedmiotów.
- CO? Gdzie te nędzne kreatury zwiały? – Oburzył się Kodres. – Jak mój topór mógł je przegapić? – Popatrzył groźnie na swoją broń, co niemal doprowadziło Lanivalda do śmiechu.
- To się stało wcześniej, jeszcze zanim przybiegłeś nam na pomoc zacny krasnoludzie. – Kodres wbił topór w ciało spalonego goblina z wściekłości, czemu towarzyszył bulgot krwi. Zapytał, dokąd dokładnie one uciekły.
- Tam. – Pokazał na prawo od nich. - Gdzieś na północ od tego budynku. – Rzekł wskazując na gospodę.
- Pomożemy wam! A co! Daj ta parę złotych a pójdę tam i rozprawię się z tymi gryzoniami z miłą chęcią! – Powiedział to podniecony plując na dłonie i zacierając je niecierpliwie. Kodres poszedłby nawet i bez zapłaty, lecz wiedział, że musi zarobić trochę na piwo.
- Dobrze... umowa jest taka: wy pójdziecie w ślad za nimi i uratujecie, co tylko się da razem z końmi a my wam zapłacimy trzydzieści sztuk złota, czyli piętnaście na głowę. Połowa teraz i połowa później. Jeśli uratujecie wystarczająco dużo naszego dobytku, byśmy mogli wrócić do interesu, to zapłacimy wam dodatkowo parę złotych monet więcej. To jak? Zgoda? Przy waszych umiejętnościach to dla was pewny zysk! – Wypowiedział się młodzieniec, po czym wyciągnął rękę do krasnoluda. Jego ojciec popatrzył się na niego z otwartą buzią ze zdziwienia.
- Hmm... – Podrapał się Kodres w brodę, próbując przeliczyć nagrodę na kufle piwa i jedzenie. – Dobra. – Zgodził się po chwili namysłu. – Pójdziem za nimi i powyrzynamy se trochę tych zielono skórnych kurdupli. – Wyszczerzył się do ludzi, po czym potrząsnął ręką młodego kupca.
- Zaraz... to ja idę z tobą? – Zapytał po chwili nieśmiało Lanivald, gdy zorientował się, co się dzieje.
- A, co? Dygasz się? – Odparł Kodres z sarkazmem w głosie.
- Nie, tylko, że... widzisz...ja muszę... – Czarodziej próbował się wymigać swoim zadaniem, które musi wykonać, lecz Kodres klepnął go w plecy, przez co prawie się przewrócił i powiedział:
- Nie marudź, tylko choć! Masz okazję zarobić trochę forsy. – Lanivald wolał nie stawiać czynnego oporu krasnoludowi. Zresztą pomyślał, że dobrze było by mieć przy boku zdolnego wojownika, który może mu pomóc w podróży i dostarczeniu mikstury Lordowi Khrulusowi. Postanowił, że w czasie wykonywania nowego zadania opowie mu o swojej głównej misji. Może, przy odrobinie szczęścia krasnolud mu pomoże. Gdy Kodres z Lanivaldem podążyli mroczną ścieżką na północ, kupcy skierowali się do gospody, aby wypocząć, odreagować i poczekać tam na nowych znajomych. Nie wiedzieli jednak, co tam znajdą...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Greek




Dołączył: 10 Sty 2008
Posty: 185
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Wrocław

PostWysłany: Nie 17:31, 16 Mar 2008    Temat postu:

Comments please Very Happy

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
eowina




Dołączył: 07 Gru 2007
Posty: 354
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z dziczy

PostWysłany: Nie 18:47, 16 Mar 2008    Temat postu:

Kodres jest najleprzy! Nie ma to jak zlizywanie krwi z topora!!!!!!!! (mniam... krew jest dobra!) Very Happy

A tak w ogóle, to fajne bardzo!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
entrop




Dołączył: 04 Lut 2008
Posty: 230
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Międzygalaktyczna Baza Międzygalaktycznych Bohaterów

PostWysłany: Nie 21:50, 16 Mar 2008    Temat postu:

Chciałeś komentarze, to masz, tylko potem nie marudź. Najpierw ponarzekam, a potem posłodzę, coby nie pozostawić złego posmaku.

Od technicznej strony strasznie brakuje tutaj znaków interpunkcyjnych, a niektóre są nie w tych miejscach co powinny (np. przed "a"). Zwłaszcza rzuciło mi się to w oczy w pierwszej części prologu - potem nie wiem, czy się przyzwyczaiłem czy też styl się poprawił. Gdzieś tam też natknąłem się na błędy w łączeniu partykuły "nie" z czasownikami/przymiotnikami. Ale to już mniej. Przecinki za to wołają o pomstę do nieba.

Co do stylu pisania to brakuje mi dłuższych opisów, które by działały na zmysły czytającego - czyli tego, co nie tylko widzą, ale także słyszą, czują węchem, dotykiem i smakiem postacie. Ewentualne fragmenty opisujące coś są także IMO zdecydowanie za krótkie, nie pozwalają za bardzo wczuć się w klimat. Tak, jakby bardzo Ci się spieszyło podczas pisania do przejścia do akcji, bo zapomnisz co miałeś napisać. Sceny walki też rozgrywają się za szybko jak na moje gusta, ja jestem fanem szczegółowych opisów cięć, zwodów, uderzeń, przeturlań itp. "One shot = one kill" owszem, ale to zarezerwowane dla snajperów. Może bez "półflint dexter" jak u Sapkowskiego (bo nie potrafię sobie tego wyobrazić), ale z pewnością przydało by się więcej szczegółów.

Jeśli chodzi o całokształt, to wyrosłem już dawno z zafascynowania AD&D i przyznam szczerze, że mnie męczą już płaskie postacie wszystko-mogących krasnoludów z wieeeeelkimi toporami, cnych do bólu paladynów, potężnych magów i chytrych złodziei, a także ich zgoła liniowych przygód. Dla mnie to co napisałeś świetnie by się nadawało na sesję rpg, gdzie powinna być wartka akcja, a ewentualne dziury logiczne scenariusza są zwyczajnie pomijane milczeniem, bo przecież Mistrz Gry to nie Artur Conan Doyle. Po książce człowiek spodziewa się czegoś więcej, jakiegoś uzasadnienia dlaczego rozpierd*alający wszystko krasnolud w ogóle dożył sędziwego wieku 20 lat (powinien go ktoś zatłuc gdy miał 5) i jak w ogóle funkcjonuje w pokojowo nastawionym społeczeństwie. A nawet jesli takie zachowanie jest normalne u chaotycznych krasnoludów, to dlaczego zdający sobie z tego sprawę karczmarze nie witają ich bełtem w czoło. Lub chociaż nie mają ochrony. I dlaczego też dożywają sędziwego wieku, skoro tak łatwo zabija ich pierwszy-lepszy "bohatyr".
Postacie postępujące realnie, zdające sobie sprawę z konsekwencji swoich czynów, są dużo bliższe czytelnikowi, niż allmighty mothafucka ze sfuxorowaną fizyką*.

Fabuła, jak to się mówi, ani mnie nie chłodzi, ani nie grzeje, ot płynie sobie. Może potem się rozkręca - ciężko powiedzieć po samym prologu, jednakże jeśli samo to miało by mnie zachęcić do przeczytania reszty, to niestety, ale nie. Tu już trzeba mieć pomysł, prolog nie przedstawia niczego szczególnego, czego by nie było już gdzie indziej.

Tyle biadolenia i tyrady, bo w sumie mógłbym pisać o tym bardzo długo, jak i toczyć dyskusję. Nic nie poradzę, że dla mnie świat Warhammera jest roxxorz, gdzie nagrodą za wykonanie "zadania" jest najczęściej radość z przeżycia, przedmioty magiczne omija się szerokim łukiem, a samych magów wrzuca do ognia.

Technicznie - podoba mi się kontrukcja zdań, nie są ani za krótkie, ani za długie, zawierają tyle tresci co powinny i nie trzeba się gubić w jakimś potworze podrzędnie złożonym, czy niezrozumiałym padalcu, który trzeba czytać 3 razy, żeby doszukać się "co autor miał na myśli". Jedno spójnie przechodzi w drugie i niema żadnych dziur. Tu brawa.

Myślę, że utwór broni się w gatunku heroicznych powieści fantasy, podobnych do Dragonlanca czy innych wydawanych hurtowo książek z logo Forgotten Realms. Zawiera wszystkie cecy charakterystyczne nurtowi, łącznie z jego wadami, jak i zaletami. Niekoniecznie musi mi się podobać, ale zdaję sobie sprawę, że jest na świecie sporo ludzi którym taki styl przypada do gustu. Zwłaszcza na Nowym Kontynencie, czyli w "Amerykie".

Generalne wrażenie to "broni poziomu, ale nie jest niczym szczególnym". Moim zdaniem brakuje jakiejś cechy szczególnej, która by wyróżniała tą powieść z tłumu. Może ta cecha, która mnie przykuje na długie godziny do kartek, znajduje się w dalszej części książki - pytanie tylko czy nie dalej, niż jestem w stanie doczytać. Tak jak w np. Eragornie.

_____________
* tłum. "Bardzo silny ktoś, kogo działania zaprzeczają ogólnie panującym prawom fizycznym, zwłaszcza grawitacji, patrz Matrix" Wink


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez entrop dnia Nie 22:52, 16 Mar 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Karolcham
Sepai



Dołączył: 27 Lut 2006
Posty: 243
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 21:58, 16 Mar 2008    Temat postu:

Ten krasnolud to teraz powinien sobie testy na Hiv zrobić ;P

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Greek




Dołączył: 10 Sty 2008
Posty: 185
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Wrocław

PostWysłany: Pon 15:41, 17 Mar 2008    Temat postu:

xD zbyt odporny, żeby hifa załapać Razz
A tak serio... to dzięki za szczegółową krytykę. Zacznę od ortografii. Jestem dyslektykiem, i poprawiałem to już kilka razy, choć było to dawno, bo teraz piszę drugi rozdział. Poprawię to kiedyś.
Jeśli chodzi o opisy i fabułę, to to się dopiero rozkręca. Zawsze jak czytam od początku, to coś dodaję lub zmieniam. Ogólnie, pomysł mam już na całość (całą trylogię) i zapewniam, że później akcja staje się ciekawsza. Zdaję sobie sprawę, że piszę bardziej w heroic fantasy, niż coś na kształt Wrót Baldura, czy Sapkowskiego. Tak na prawdę, to jest mój styl pisania i takie książki zazwyczaj czytam. Choć tutaj, będę się trochę dystansować. Będą elementy lekko heroiczne, ale też z umiarem, bądź przeplatane elementami bardziej "normalnymi". Tak na prawdę, to heroiczni są tylko Lanivald i Kodres. Kodres zna się na wojaczce, jak mało kto (itp) po ciężkiej przeszłości i życia w górach, walcząc z zielonoskórymi. Lanivald zaś jest wieloklasowcem. Jest pół czarodziejem i pół czarownikiem. (zasady Dungeons & Dragons 3.5 a nie Warhammer). Mam w pamięci całą szczegółową kartę postaci obydwóch bohaterów. (swoją drogą... znam zasady dnd na wylot Very Happy) Lanivald, nie wie na razie, że posiada jakieś zdolności czarownika. Wie tylko tyle, że jest zwykłym magiem, który uczy się zaklęć z ksiąg i zwojów, w przeciwieństwie do czarownika, który tworzy magię, jak poezję i nie musi się jej uczyć na pamięć.
W sumie samo D&D jest samo w sobie trochę heroiczne a ja właśnie piszę w świecie Forgotten Realms Smile


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
burza




Dołączył: 26 Sty 2008
Posty: 846
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Stamtąd

PostWysłany: Pon 17:06, 17 Mar 2008    Temat postu:

Jak na mój gust za dużo powtórzeń strasznie razi i zniechęca do czytania. Poza tym błędów logicznych kilka typu "Jeździec jechał". Jeździec podróżował lepiej brzmi.

Ponadto wcześniej wspomniany brak dłuższych opisów. Bardzo ważne. Bez tego jak dla mnie książka nie istnieje, bo nie oddziaływuje na moją wyobraźnię. Tak samo walka. W ogóle mnie nie zainteresowała. Zero opisu cięć, tylko "zamachnął się toporem i go rozpieprzył". Lubię coś w stylu "wykonał ukośne cięcie w klatkę piersiową, które rozpłatało strażnik, a jego bezwładne ciało zwaliło się na podłogę.". ^^

To tak kilka rad od fana fantasy. xD

Ogólnie pomysł fajny, ale nudzi prolog. Ciężko doczytać do końca.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Greek




Dołączył: 10 Sty 2008
Posty: 185
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Wrocław

PostWysłany: Pon 18:11, 17 Mar 2008    Temat postu:

Prolog, jak prolog... moje pierwsze chwile z pisaniem. Teraz idzie mi naprawdę nieźle, a prolog poprawię w swoim czasie, i wkleję wersję zmienioną Very Happy

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
eowina




Dołączył: 07 Gru 2007
Posty: 354
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z dziczy

PostWysłany: Pon 18:43, 17 Mar 2008    Temat postu:

entrop! Jak masz coś do E jak Eraś to wyskocz na solo!! Tak a propo jak ktoś czytał Eragona i najlepiej jak też najstarszego to niech przeczyta sobie to (dajesz na pobierz, a potem naciskasz na otwórz)

[link widoczny dla zalogowanych]

Jak ktoś chce to mogę też na trening przynieśc, bo to druknęłam ^^

PS. Jak wyskoczy ramka, żeby podać hasło to się wciska "tylko do odczytu"


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Greek




Dołączył: 10 Sty 2008
Posty: 185
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Wrocław

PostWysłany: Pon 19:08, 17 Mar 2008    Temat postu:

No to możesz przynieść Very Happy

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
eowina




Dołączył: 07 Gru 2007
Posty: 354
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z dziczy

PostWysłany: Pon 19:32, 17 Mar 2008    Temat postu:

OK. Będziesz jutro?

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Greek




Dołączył: 10 Sty 2008
Posty: 185
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Wrocław

PostWysłany: Pon 21:51, 17 Mar 2008    Temat postu:

No pewno, że będę Very Happy

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Wrocławska Sekcja Kendo, Iaido i Jodo Strona Główna -> O wszystkim Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin